wtorek, 28 lutego 2012

19. (214)

Wielu ludzi nosi w sobie ukrytego potwora, chorobę, która wysysa im krew, która ich pożera, rozpacz, która gnieździ się w ich nocy. Oto człowiek, który nie różni się od innych, chodzi, porusza się i nikt nie wiem, że ma w sobie straszliwego pasożyta - boleść stuzębną, która żyje w tym nieszczęśniku i zabija go. Nikt nie wie, że ten człowiek to topiel. Jest spokojny, ale bez dna. Od czasu do czasu niezrozumiałe drżenie przebiega po powierzchni, pojawia się jakaś zmarszczka, znika, pojawia się znowu, tworzy się pęcherzyk powietrza, pęka. Niby to nic, w istocie, to rzecz straszliwa: oddech nieznanej bestii. To monstrum uwalnia się, gdy coś w ludziach pęka, gdy najzwyczajniej w świecie lód pod nogami pęka, chlustając wokół lodowatymi językami z wody. Ten lód, pode mną, jeszcze całkiem niedawno, wydawałoby się, taki mocny i potężny, teraz stał się przezroczystą kartką papieru, która pod ciężarem moich trosk musiała się rozlecieć. I jak zwykle, od nowa, sklejanie się, składanie, wstawanie i jak zwykle upadanie, upadanie, kłamanie, pełzanie po płaszczyźnie nicości, płakanie, wycie, krzyczenie, upadanie, upadanie, upadanie, przegrywanie... Przychodzi taki moment, że wszystko przytłacza mnie, paraliżuje, dławi. I wtedy czuję, że żyję w szklanej kuli, a świat jest zdeformowany, jakbym patrzyła przez wypukłe szkło. Nic nie jest takie, jakie być powinno. Wszelkie optymistyczne okruchy opuściły mnie i teraz nie mają domu. Jestem chora. Czuję, jak moje płuca kłócą się o powietrze,  serce z łomotem pompuje czarną krew, a w mózgu wypalają się przewody. Porwano mnie. Na strzępy. I rzucono hienom. Wszystko to, co z przezornością i dokładnością chowałam i kryłam w sobie od tak dawna teraz jest pokazane światu, który szydzi ze mnie, śmieje się, jego dudniący chichot jak echo odbija się od ścianek ucha. A przecież miałam się nie poddać! Przecież miałam być ponad tym wszystkim, ponad walącymi się dębami i grzmotami!!! Boże, przecież miałam nie upadać... Teraz widzę, że gdy się nie ma krzyża, to potyka się o kamienie.
Płomień gaśnie, już tylko tli się czerwonym blaskiem, a ja nie mam sił, by na niego dmuchać. Hemingway pisał, że człowiek nie jest stworzony do porażki. Kłamał, pieprzony, stary dupek, kłamał! Kłamał z pewnością, że mówi prawdę. Nie wierzę już w żadne słowa, które nie są śpiewem aniołów. Wolność była tylko złudzeniem, którym karmiłam się, licząc na szybki i cudowny efekt. Wolność była błotem wymieszanym z barwnikami. Oczy przetarłam drucianą gąbką. Widzę. Widzę to, co zakrywała warstwa pochopnego uśmiechu.


Co mnie tak zraniło, że chciałam zapomnieć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)