Patrząc tylko w barwach szarych, skutecznie się ograniczam. Wyznaczam sobie chore zasady, wzięte z kosmosu postanowienia, wygórowane cele. Z zabójczą świadomością czynię swoje ciało maszyną, a duszę energią niezbędną do działania. Mam ścisły rozkaz od mózgu, plan i tradycyjnie upadek. Aczkolwiek, to, co odróżnia mnie od elektrycznych wielofunkcyjnych robotów kuchennych to ciężkie znoszenie bólu. Palą mi się przewody, te niewidzialne, te kruche. Głupia, zamiast gasić pożar, polewam go benzyną, bo "i tak się nie uda". Głupia, bo zamiast odsunąć od siebie problemy, to ja jeszcze bardziej się pogrążam. To chyba idealne słowa, które ktoś powiedział o mnie. Ktoś, kto nie do końca mnie zna, ale widzi mnie i dostrzega to, co jest dla mnie żelazną kulą u nogi. Ktoś, kto ma jeden z trzech egzemplarzy klucza, którym da się otworzyć kłódkę łączącą mnie z tym ciężarem. Ktoś, kto ma w ręku lek i nie jest tego świadomy.
Ale czy to w tym sens? W byciu sobą publicznie, w pokazywaniu swojej natury, w ujawnianiu wad czy w, po prostu, byciu jednym z rzeczy wielu? Czy to, że my, ludzie, czujemy ból duszy nie czyni nas bardziej... doświadczonymi? Kim mamy być? Kim... Boże - czekam na objawienie. Jak jesteś, to choć. Mam chyba jeszcze trochę kawy, siądziemy na łóżku okrytym zgniecionym prześcieradłem i powiesz mi to, czego nie wiem. Jeżeli jesteś, to powiedz mi o tym. Teraz jest Twój czas.
Wolimy żyć z cierpieniem za pan brat,
niż przeciwstawiać się mu
i walczyć z nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)