wtorek, 10 stycznia 2012

10. (185)

Najłatwiej jest po prostu zniknąć. Zaszyć się w czterech ścianach, nic nie mówić, nic nie robić, oddychać z przezorną ostrożnością, ślinę łykać z bojaźnią, ruchów nie wykonywać wcale, tak ,by z czasem wyglądać jak posąg, zakurzony i słaby, ale posąg. To by było korzystniejsze, niż się wydaje. Ludzie przecież lubią posągi. Chodzą na wystawy, patrzą na nie, gdy warte są uwagi, to skomentują krótkim westchnieniem, gdy nie - pozostawią to bez jakichkolwiek słów. Ale każdy posąg wypada im z głowy równie szybko, jak tak się pojawił. O posągach nikt nie myśli po nocach, nie uśmiecha się do nich zalotnie i nie duma, co jeszcze zrobić, by on lubił daną osobę bardziej. Hm... To nawet do mnie pasuje. Z tą różnicą, że ja nadal się ruszam i żyję. Z tą różnicą, że z każdym krokiem popełniam mnóstwo błędów. Nie ma we mnie ni krzty monumentalności czy stoickiego spokoju. To źle. To się raczej nie podoba. To MI się nie podoba. Nie chcę tak, choć wiem, że muszę. Muszę żyć. Muszę nauczyć się cierpieć. Muszę zaakceptować wreszcie to, co doprowadza moje oczy do stanu wysokiej wilgotności. Muszę zrozumieć, że pewni ludzie, nawet nic nie robiąc, będą budzić we mnie zazdrość, inni - smutek, a jeszcze inni nieświadomie będą dodawać mi otuchy. Tych ostatnich jest, niestety, najmniej...
Tak, jest mi źle. Nie mam wolności. Nie mówię o wyznaniu czy wolności słowa. Mówię o sobie (jak każdy egoista). Nie mam w sobie takiej siły, która pozwoliłaby mi przeciąć nić łączącą mnie z moimi bezpodstawnymi uczuciami. Nie mam odwagi, by sprowokować los, żeby zesłał na mnie tsunami. Chyba tylko coś takiego może mnie otrzeźwić. Podczas gdy czas nieustannie goni do przodu, Bóg raczy wiedzieć, za czym, to ja wciąż nie robię ani jednego kroku do przodu. Ganię się w myślach, wypisuję noworoczne postanowienia, upominam się na każdym kroku - a to na nic. Doskonale o tym wiem, ale naiwność karmi mnie głupią wiarą w siebie, w negatywnym znaczeniu. Wiarą, która pozwala mi sądzić, iż pokonam sama siebie. Wiarą, która tylko jeszcze bardziej przyczynia się do wyrzutów sumienia i tej cisnącej, gniotącej serce niewiedzy. Sama siebie krzywdzę. Świadomie. I nie potrafię przestać. Niczym rzeka, co, mimo rwącego i goniącego do przodu prądu, sama sobie niszczy brzeg, żłobiąc w nim wgłębienia i wyrywając z niego kamienie. Upadam. Dziś upadam i nie wstanę, nie tej nocy.


Czuję, że krwawię.
Ale tylko w głowie.
Myśli płaczą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)