czwartek, 24 listopada 2011

22. (161)

I niech to pozwoli mi w końcu otworzyć usta i wyszeptać "koniec"...:

Maj:

Co to jest przyjaźń? Według wszechwiedzącej Wikipedii jest to bliska więź z drugim człowiekiem, darzenie siebie zaufaniem i miłością. Według mnie jest to coś, co już przestało nas łączyć. Coraz mniej rozmów, coraz więcej kłamstw. Cisza w powietrzu, brak zaufania, obojętność. Wiem, że i tak adresat tych słów nawet ich nie przeczyta. Bo, jak twierdzi, mój blog "zawiera za dużo literek". Dość. Tak nie wygląda przyjaźń. Tak nie powinna zachowywać się osoba, którą, idiotka, nazywałam najlepszą przyjaciółką. Czas skończyć. Ze wszystkim. Nie zniosę dłużej tego bólu. Nie dam rady patrzeć na twoją ignorancję.
Najlepszy przyjaciel jest tylko jeden. I teraz... to nie jesteś ty.
Nie jestem jakoś specjalnie załamana. Właściwie koniec nastąpił już dawno temu. Przyzwyczaiłam się do odgrywania niespecjalnie ważnej roli w twoim życiu. Teraz trzeba tylko czekać na wielki, czarny napis THE END.
To nastąpi szybciej, niż się ktokolwiek spodziewa.
Cholernie tęsknię za przeszłością. Za czasami, gdy rzeczywiście byłyśmy dla siebie wszystkim. Łączyło nas tak wiele... Bez względu na wszystko - zawsze razem. Co się stało? Czemu to wszystko musiało zniknąć? Sznur trzymający nas razem przeciera się stopniowo, lecz skutecznie. W końcu pęknie.
I nie mów mi, że to moja wina. Bo to nie ja znalazłam sobie towarzystwo wolne od problemów. To nie ja nie umiem słuchać. To nie ja nie mam czasu na chwilę rozmowy. To nie ja.
Nie ma drugiej szansy. Dałam ich już zbyt wiele. Ból, jaki mi zadajesz to za wysoka cena. Dołączysz do listy przelotnych przyjaźni. Nie martw się, nie ty pierwsza...
Nie rozumiem twojego zachowania. Aczkolwiek nie będę klękać i błagać o powrót do normalności. Cała esencja naszej znajomości zniknęła w oceanie niedopowiedzeń. Widocznie tak miało być. Widocznie taki mój los. Trafiłam na nieodpowiednią osobę.
Pamiętasz? Kiedyś obiecałyśmy sobie przyjaźń do grobowej deski...
Do cholery, ty i tak tego nie przeczytasz!

...

Lipiec:
Zdecydowanie zaliczam się do grupy naiwnych wrażliwców. Do tych, co zakochują się od pierwszego wejrzenia, do tych, co ufają szybko, cierpią długo. Tak też było i wtedy. Spojrzałyśmy na siebie i już niemal wiedziałyśmy - to nie będzie zwykła znajomość. Pierwsza rozmowa, jak to początki, niewinna. Wystarczyły trzy dni. Trzy dni, aby nazywać tą drugą przyjaciółką. Trzy dni, aby zasmakować szczęścia. Trzy dni, aby nieświadomie wejść do przedsionka piekieł.
Fascynacja sobą nawzajem trwała około roku. Rozmowy do rana, głupie pomysły, idiotyczne rozrywki. Nie przeczę - to było piękne. Naturalnie występujące lekarstwo na smutki. Czas beztroski i swobodny. Czas bycia sobą. Wspólna radość z małych sukcesów, zwycięstw, nawet z pierwszego okresu. Wszystko tak barwne, kojące, lekkie. Wszystko takie piękne. Wręcz bajeczne. Mnóstwo tematów do rozmowy, obietnice przyjaźni do grobowej deski. Uwielbienie siebie nawzajem. Miłość przyjacielska.
A potem przyszła jesień. Było nas jakby mniej - ale to przez brak czasu. Jasne. Jedyna sensowna wymówka...I zima. Zima naszych relacji. -30 ˚C w sercu. Coraz mniej rozmów. Cisza. Przejmująca cisza. Kryzys? Nie. Początek takiej małej apokalipsy. Między dwojgiem ludzi. Wybacz za to, co powiem, ale to po twojej stronie leży większa wina. Podczas gdy ja starałam się sklejać naszą przyjaźń, ty znalazłaś sobie przyjaciół zastępczych. Ja zdecydowanie poszłam w odstawkę. bo miałam poważne problemy. A ty wolałaś szaleć! Żyć tak beztrosko, jak dzieci w przedszkolu! Ja, naiwna idiotka, mimo wszystko miałam hopla na twoim punkcie. Tylko Majka, Majka i Majka. Nic poza tym. Zobacz, teraz nawet nie wiesz, co u mnie. Nie wiesz, jak się czuję.
Nie zależy ci.
Ale to jeszcze nie jest koniec. Przecież się spotykamy, gadamy o niczym. Ale jest inaczej. Ty mówisz "gadaj szybciej, bo mnie przynudzasz". Więc ja kończę. A w środku krwawię. Ty mówisz "Nic na to poradzę". Ja udaję, że rozumiem, choć dusza czuje niedosyt. Tak od dłuższego czasu. Unikasz rozmów, ledwie się witasz, a za pięć minut już żegnasz. Jestem ci potrzebna tylko wtedy, gdy nie ma gdzieś w pobliżu jakiejś wiernej psiapsiółki. Wtedy mam jakąś wartość. I nawet jeśli jesteśmy razem - to łączą nas tylko niedopowiedzenia i kłamstwa. Nie umiemy cieszyć się sobą tak, jak kiedyś.
Wiem, ja też nie jestem bez winy. Głównym problemem byłam... ja sama. Bo pojawiły się kłopoty, przeciwności losu. I tym zaczęłam niszczyć twoją krainę szczęścia. Zobacz, nigdy nawet nie wypłakałam ci się w rękaw. Nie umiem już okazywać ci uczyć, nie umiem się przed tobą otworzyć.
Widzisz, jaki peszek.
I tak tego nie przeczytasz. "Za dużo literek"
Za mało zaufania.
Nie, jakoś zbytnio mi nie szkoda. Nie pogrążam się w żałobie, jak po... "odejściu" K. (ona pewnie też tego nie przeczyta). Bo, widzisz, droga Maju. Za dużo mi zabrałaś, a za mało dałaś. Straciłam przy tobie mnóstwo chwil. Straciłam przy tobie swoje "ja". Zostaw mnie. Odejdź.
Ale nie martw się, nie ty pierwsza, nie ostatnia. Jeszcze nie powiedziałam "koniec". Muszę nieco się pozbierać. I zrobię to. Skończę z nami. Chore drzewo trzeba ściąć.

...

Sierpień:
Właściwie dopiero teraz zaczynam widzieć jakiekolwiek różnice pomiędzy przyjaźnią a "przyjaźnią". Pomiędzy jednym a drugim jest przepaść, której opisać nie umiem. Pluję sobie w oczy, bo przecież, na Boga, jak mogłam być tak ślepa?! Jak mogłam brnąć w tą ciemność, nie przewidując konsekwencji?! A teraz masz, idiotko, zachowujesz się, jakbyś miała za mało problemów.
Właściwie tą ciemność mogę zabić jednym, stanowczo wypowiedzianym słowem.
Koniec.
Tradycyjnie, wydawało to się niemalże proste. Ale nie jest. Boję się szczerości, zwłaszcza ze względu na to, że zabijając ciemność, zabiję wszystko, co pozwalało mi w tym mroku przetrwać. Choć są chwile, o których chciałabym zapomnieć, to miłość znosi je na drugi plan. Mimo woli zapominam o bólu, zapominam o bezczelnym kopaniu leżącego. Chciałabym przeszłość oddzielić grubą kreską. Ale nie potrafię, za mało we mnie siły, wspomnienia są przecież ważne, bez względu na ich jakość. Teraz, nawet gdy nie chcę, to na pierwszy plan zawsze wchodzą momenty pełne śmiechu, szczęścia i szaleństwa. Momenty, w których problemy rozrywał porywisty podmuch błogiego stanu upojenia obecnością tej drugiej osoby. Tak jest na początku. A potem przed oczami stają rozmowy składające się zaledwie z przywitania i następującego zaraz po nim pożegnania, cisza wymieszana z głuchymi słowami. Mam to skończyć? Zrób to, jeżeli jesteś na 100% pewna, po co potem żałować. Czyli wszystko jasne. Ale nie mogę tego zrobić. Jeszcze nie teraz, nie mam 100%-owej pewności. Pieprzona nadzieja wciąż powtarza spokojnie dwa słowa "druga szansa". Okej, druga. A ta która by była? Dziesiąta? Dwunasta? Setna?
W mojej głowie toczy się walka na trzy fronty. Z jednej strony serce, z drugiej rozum, pośrodku sumienie. Równe szanse. Czy aby na pewno? Odnoszę wrażenie, jakby rozum wyjątkowo królował. To nie w moim stylu. Zawsze dominowało serce. Choć... Zawsze? To niebezpieczne słowo. Dobrze, więc nie zawsze. Zazwyczaj. Często. Czasami...
Teraz jest inaczej. Nie rządzą mną żadne uczucia. Żaden strach, ból, nie ma żalu, tęsknoty. Straciłam coś? Nie. Jest tak, jak było. Jeżeli coś zniknie, to jedynie obcy mi człowiek, z niewiadomych powodów nazywany moim przyjacielem. Ktoś, kto wie o mnie mniej niż ksiądz proboszcz. Ha, zabawne. Ciekawe, czy pamiętasz, jak była mowa o przyjaźni do grobowej deski. Zapewne umknął ci ten moment. Tak jak umknęłam ci i ja. Wybacz, cokolwiek ci zrobiłam. Nie jestem niewinna, ale to ty jesteś katem, to ty trzymasz ostrze nad nicią naszej więzi. No uderz.
Zabij mnie.
Szybko.

...

Wrzesień:
Brak mi odwagi. Brak. Planuję w głowie skrzętnie i dokładnie każde zdanie, dobieram słowa, a wszystko po to, by po jednym spojrzeniu w oczy... zapomnieć. Mam wówczas przed oczami czarną plamę, nie pamiętam tych łez, tego chorobliwego ściskania telefonu, wpatrywania się w ekran monitora. Z przeszłości w jednej chwili znikają wszystkie te niespokojne noce. Pozwalam ci się na nowo omamiać, pozwalam, by twoje oczy zatrzymały na parę chwil mój racjonalizm i rozsądek. I znów jest miło, przyjemnie, do bólu normalnie. Właściwi tylko na tym opiera się nasza "przyjaźń". To tylko siedem liter w ozdobnej ramce z kłamstw, niedopowiedzeń i raniącej ciszy. I dlaczego to ja zawsze piszę pierwsza? Ciekawe pytanie. Odpowiedź nasuwa mi się sama. Bo tylko ja jeszcze o to walczę. Jednak, prędzej czy później, skończy się moja droga pod górę, na wzór Syzyfa. Spadnę, przygniecie mnie ta toksyczna przyjaźń, jaką muszę nieustannie dźwigać. W tej sytuacji nawet nie możemy mówić o czymś takim jak nadzieja. Teraz jest tylko strach. Boję się. Boję się o nas, choć właściwie od dawna nie ma czegoś takiego jak my. Nasze drogi się rozeszły. Każda kolejna rozmowa kończy się tekstem "Musimy pogadać". I tyle. Bez efektów. Żadnych inicjatyw. Pesymizm płynący w moich żyłach zbytnio się nie zawiódł, ale serce - owszem. Wspomnienia wyrwano mi z rąk i wrzucono do brudnego kosza na nieudane chwile. Raczej nic więcej nie mogę zrobić. A na drugą stronę nawet nie liczę. To koniec. Nie da się uratować ściętego drzewa. Przerobią je na deski, a deski na meble. Trociny wyrzucą. To "coś" między nami skończy podobnie. Zostaną strzępki. I podczas gdy ty odejdziesz z dumnie podniesioną głową, ja będę musiała posprzątać te śmieci, będę musiała wyrzucić z pamięci wszystkie te chwile, ten zmarnowany czas. Wszystkie te dni, gdy jedyną myślą była niepewność. Teraz... już się nie znamy. Mijając się, rzucimy marne cześć, słyszalne tylko dla nas. Nic nie jest takie samo. Zima, którą same wywołałyśmy, zmroziła to uczucie. Mury zostały zburzone. Tylko pył i mgła, nie widać nic. Nie mam siły. Gdy cię widzę, aż ciśnie mi się na usta słowo koniec. Już, już otwieram usta, gdy się uśmiechniesz. I znów. Historia zatacza koło. Na nowo muszę wypełniać noce głupawym obmyślaniem strategii. Czekanie na cud jest nudne. A cudu i tak nie będzie. Złamał się cienki lód pod naszymi stopami. To chyba jest wolność. Cóż, nie smakuje mi za bardzo. Wyobrażałam to sobie inaczej. Bez niedokończonych wątków i niepewności, bez wyrzutów sumienia, bez tęsknoty. Pozostał we mnie sentyment. Do tych wszystkich przegadanych nocy. Do poronionych pomysłów i śmiechu z byle czego. Było - minęło. Było - nie wróci. Ale będzie boleć. Najgorszy jest jednak fakt, że cały ciężar cierpienia noszę ja, ta, która walczyła najdłużej i najwierniej. Ta, którą jak zwykle los mocno kopnął w tyłek, śmiejąc się do łez.



To koniec.
Nie ma już nic,
co mnie przy tobie trzyma.
Prócz ciebie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)