poniedziałek, 14 listopada 2011

13. (152)

Nijakość wchodzi drzwiami, oknami i kominem. Wszystkimi szparami. Ogarnia mnie obojętność. Taka ludzka obojętność. Nie wiem, co czuć, jakoś tak mi pusto, zeszło ze mnie powietrze, a jednocześnie wypełnia mnie po brzegi. Brak mi sił, te dni tak się ciągną, pragnę odnowy, pragnę powiedzieć o tym wszystkim, o tym, co dobre, a jeszcze bardziej - co złe. Tutaj, we mnie, w tym nic nie wartym ciele, to się nie mieści. Pękam w szwach od nadmiaru samej siebie. Boli mnie skóra, pęka, krew się leje, pęka, a duchy sączą się na wolność. Niech mi ktoś powie, co jest w tym powietrzu, oprócz tlenu, azotu i innych pierwiastków? Coś... Tego nie da określić się żadnym innym słowem ani symbolem chemicznym. To po prostu coś. Coś, co skutecznie sieje we mnie niepokój, bez powodu, a nawet jeśli z, to jest błahy. Bardzo błahy, niezauważalny dla tych mniej słabych. Nie mówię głośno o tym, co czuję pod wpływem tych nie nie ważnych zdarzeń, zostałabym wyśmiana, niezrozumiana, wyszydzona. A to nic nie da, zupełnie nic, tylko trochę wody będzie więcej w hydrosferze ludzkich uczuć. Dla świata to ani strata, ani korzyść. Dlatego chcę, potrzebuję teraz kogoś, kto  potrafi i zdoła wylać tą krew zmieszaną z wodą ze mnie, kto mnie oczyści, da nadzieję raz jeszcze, porwie problemy i spali je w ogniu czystym, przejrzystym. Tylko o tym teraz marzę... Chcę choć na moment wyjść z ciała, uwolnić niecierpliwego ducha, zatracić się w łzach słodkich od szczęścia, ujrzeć iskrę optymizmu w oczach widzianych w lustrze co ranek. Ale teraz, gdy przez moje szare komórki prześluzuje się myśl... Bo przecież, halo, ludzie, to życie lubi płatać figle. To życie bezczelnie podkłada nam nie tyle nogi, co potężne kłody dębowe, by nas złamać, byśmy upadli. Więc niby kim ja jestem, by teraz tak się nie stało, by to nie przytrafiło się mi, teraz, tu, dzisiaj, jutro, kiedyś? Nic nie stoi na przeszkodzie, prócz  Boga, ale on jest raczej zajęty, wita nowych gości w Niebie i zsyła następnych nieszczęśników na Ziemię. Po co mu ja, taka nikłość, element niezauważalny? Przeraża mnie to, co robi mi wyobraźnia. Widzi czerń, czerń z domieszką czerwieni. Czarno, czarno, czarno. Ona trzyma w ręku pędzel i maluje mi scenariusze w barwie nocy, zlewające się z widokiem za oknem. Walczę z nią, ale jak niby mam pokonać samą siebie...? A czy istnieję jeszcze "ja"? Czy przypadkiem nie wypadłam z toru po drodze, nie umarłam? Ta kula utkana z obaw, cierpienia i wad nie jest człowiekiem... Ja nie zasługuję na zrozumienie. Na nic nie zasługuję. Modlę się do Tego, co Mu zarzucam błędy, do Tego, co mnie zostawił, choć to w rzeczywistości ja odkręciłam twarz. Wybacz mi po raz enty, ale, błagam, nie zostawiaj mnie tak, daj mi tą siłę, pomóż... Niech nadzieja raz jeszcze poda mi dłoń, nim utonę we własnych łzach... Boże. Ty jeden znasz moje imię...


Jeżeli moja śmierć byłaby twoim życiem - 
- zabiłbyś mnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)