czwartek, 27 lutego 2014

3. (334)

Słowa. Wszystko miało w sobie jakiś wspólny punkt ze słowami, obracało się wokół nich, dla nich i do nich dążyło, na nich się opierało. Stanowiły filar, fundament, rusztowanie. I właśnie gdzieś pośród tych maczkiem zasianych, gęsiego idących lub jak mrówki po niewidzialnej ścieżce na kamieniu słowach przemycone zostało zasadnicze pytanie. Rzucone przypadkiem, jak śmiech wywołany przyszłym znikąd wspomnieniem, jak kichnięcie pojawiające się szybciej, nim się je zdąży powstrzymać.
Oni kochali słowa. Pasjonowali się nimi i tworzyli kolekcje. Tonęli w słowach, zaczerpując oddech tylko w chwilach poświęconych na słuchanie. To pytanie, jak ostatni błysk żarówki przed spaleniem, zjawiło się, a wyglądało na całkiem niewinne. Było różą, młodą, bezbronną, ale już poświęcającą większość energii na wytworzenie kolców.
O czym marzysz? 
Jej oczy zapłonęły, jak węgliki, przypomniało mu się nagle dzieciństwo, gdy siedział oparty o gorący, kaflowy piec, przy nim klęczała babcia, co raz w znanym tylko jej systemie czasowym dokładająca do ognia przeróżności: od pospolitego węgla czy gazet do niekonwencjonalnych obierków po ziemniakach. Uwielbiał wtedy jej słuchać, już wówczas rodziła się w nim pasja gry słów, ich piękna, a oczy babci, zaskakująco młode, lubiły ćmić tym samym blaskiem, jaki widział teraz
Gdybym tylko potrafiła wymienić wszystkie swe marzenia. Chcę koniecznie mieć więcej książek, potrzebuję też jakiegoś kwiatka na okno, sam zresztą wiesz, strasznie tam łyso, hm... Zbiłam też ten kubek, ulubiony, fajnie by było znowu trafić na jakiś podobny... Chcę też mieć kilka nowych sukienek, to lato ma być wyjątkowo ciepłe, ach, no i ogród, widziałeś, ile tam trzeba zmienić? Zrobię tam huśtawkę, tak, i jeszcze...
Bombardowały go wciąż nowe, coraz bardziej wymyślne i konsekwentnie głupsze elementy składowe wyliczanki, jakiej wcale nie oczekiwał i właściwie nawet nie chciał. Zacisnął zęby. Nie tak. Inaczej. Nie tędy.
O czym marzysz, nie jakich materialnych i całkowicie nieistotnych rzeczy, wydaje Ci się, że potrzebujesz. O czym marzysz, a nie co wypada Ci posiadać i fajnie byłoby mieć. Czy aby na pewno pytanie przeze mnie wypowiedziane było tym samym, co to przez Ciebie usłyszane? 
Ona milczy. Przygląda mu się z dziwnym skrzywieniem, jakby chciała powstrzymać siłą woli nadchodzącą falę emocji. Odpowiadała mu na to pytanie wiele razy, lecz wyłącznie w swej wyobraźni, a były to za każdym razem odpowiedzi nieskalane kłamstwem i iluzją. Jednak teraz nie miały one już sensu. Nie powie mu przecież, że chciałaby, by został. Do wieczora, do końca tygodnia, do końca roku, na zawsze. Nie powie o tym, jak szaleńczo pragnie częściej skupiać się na teraźniejszości, a nie wciąż, niemal nieustannie rozgrzebywać stos wydarzeń z przeszłości, dostrzegając przy tym wyłącznie negatywy. Nie wolno jej przyznać się do słabości, jaką u niej wywołuje. Nie wolno jej ujawnić ani słowa.
Patrzy na nią, czeka. Uśmiecha się szyderczo, zupełnie tego nie kontrolując, a wewnątrz wyzywa się od idiotów, głupków i histerycznych romantyków, zabawiających się w przyjaciółki. Kim on jest, by definiować istotę marzeń. Kim on jest, by narzucać JEJ reguły. Chciałby usłyszeć tak wiele, poniekąd także o tym właśnie w tej chwili marząc, lecz rezygnuje, rzuca w niepamięć to durne urojenie o rzekomej wyjątkowości ich relacji.
Nieważne, mówi, a z jego twarzy nie znika zgryźliwość. Nieważne. Wstaje, chwyta się prostych czynności, zbiera pokaźną kolekcję kubków po herbatach. Potrzebuje czymś się zaabsorbować, zająć myśli.
Nieważne, ona jak echo, bezszelestnie, powtarza pod nosem, tylko do siebie, jakby chcąc w to uwierzyć, zaakceptować to ciosające słowo.
Masz rację, nieważne.  
Z jego rąk wypada szkło. Krótki trzask. Oboje zerkają na siebie bez słowa. W ciszy sami dopisują interpretacje.
Ona trzyma trzyma gwóźdź przyciśnięty do powierzchni zbudowanej z setek cieniutkich włókien, z wielokrotnie zbudowanych zdań, podrzędnych, nadrzędnych, pytających. On pewnym ruchem celuje, skaluje odległość, podnosi do góry młotek i bierze zamach. Pęknięcie jedno, drugie. Zaciśnięte mają pieści i trzeźwe spojrzenia, a całe wilgotne, słone poczucie bezradnej niemożności wypowiedzenia swych myśli do siebie nawzajem zbiera się w kącikach oczu.
Nieważne. Upadły mury budowane słowami, a to jedno, to jedyne - zostało.


You know the truth is a much harder sell

post pisany przy utworach:
Fink - Save It For Somebody Else

1 komentarz:

  1. Też chyba kochasz słowa, prawda?
    Czytam raz, drugi... i nie wiem co powiedzieć. To kolejny z tych tekstów, po przeczytaniu którego ślepo patrzysz się przed siebie i wyłączasz.
    A z resztą... nieważne. Mnie również nie jest dane zburzyć muru prostych słów, za którym ukrywam całą resztę.
    Jestem pod wrażeniem i mam nadzieję, że będziesz pisać jeszcze więcej, naprawdę niesamowicie się to czyta.
    Jakby tego było mało znów jesteś kopalnią inspiracji muzycznej.

    Rób to co robisz bo jesteś w tym piekielnie dobra! ;)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)