piątek, 21 grudnia 2012

1. (293)

I jeśli już będę umierać, chcę umierać komuś. Chcę, by ktoś widział ostatnie moje tchnienie, wieńczący ruch klatki piersiowej, opadające powieki i zastygłe żyły. Chcę, by ktoś czuł tę stratę. By nagle po prostu zdał sobie sprawę, że jakaś część jego życia umarła. By poczuł to, co towarzyszyło mi przez całe życie: jakiś mocno przeciągnięty pogrzeb, aura strachu, swąd zgniłego życia. By tym razem to mój scenariusz był tym wiodącym i abym mogła dozować, wymierzać w was ból narzędziem słodkiej zemsty.
I jeśli już będę odchodzić, to z dosadnym tupnięciem i podniesioną głową. Z dotąd niepodobną do mnie pewnością, tak stanowczą, że gonić mnie będziesz, prosić, bym zwolniła, bym wróciła, bym została. I tej jeden jedyny raz nie ulegnę, nie skulę się w sobie, tylko pójdę na wprost przed siebie, z czasem nie czując pod sobą gruntu i tylko słysząc, jak pluskiem obijam się od skał, od spienionych skał, od twardego morza. Popsuję komuś całe życie. Wyrwę mu siebie samą, postrzępię, zostawię dziurę krwawą i lśniącą, a sam jej widok będzie mnie napawał ulgą. Wszystkie zemsty świata wyblakną przy jednej, mojej, i nie będzie żal, nie będzie. Walczyłam z instynktami porażki od lat, do chwili, gdy nagle ktoś wlazł do życia i podkradał mi ciebie jak schowane przed dziećmi smakołyki, walczyłam z każdym gryzącym poczuciem poniżenia, rwałam na strzępki wiele miażdżących myśli, tylko to syczące słowo "winna" dziwnym trafem prześlizgiwało się przez sitko sumienia i nie mogłam oddychać, spać, jeść bez jego dźwięku. Smutek lepkim gestem przykleił się do mnie na stałe, okalał mnie, twarz całą, wszystkie sny i sekundy, podczas których naprawdę, naprawdę chciałam się cieszyć. Wewnętrznym murem były wspomnienia i tylko echem odbijał się śmiech. Wszystkimi wyrwanymi z gardła stęknięciami, co na kształt szczęścia brzmieć miały - kłamałam. Manipulacyjne wyrazy twarzy kolejno stały, gęsiego, a ja tylko testowałam, którym łatwiej zabliźnić wam oczy i wepchnąć w nie gipsową papkę.
Było łatwo.
Banalnie łatwo.
Płacić będę za cudzą głupotę w walucie wieczorów gnijących, wieczorów z bezsensem i bezsnem w tytule. Popęka mi skóra od czekania, ale to nic, to nic - przezroczyste linie z przeszłości blakną miarowo,  nowe także znikną aż do następnego i nigdy ostatniego razu.
Chciałam nie mówić Ci, ale muszę - wracam. Znowu. Odbicie wyblakłe i szumiące myśli.
Ja.


I aint got nothing left to give...

post pisany przy utworze:
Angus and Julia Stone - Draw Your Swords

2 komentarze:

  1. Genialne zdjęcie. Twoje?
    A utwór Julii i Angusa uwielbiam, to chyba mój ulubiony.
    Pozdrowienia z nocnego Poznania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie jestem autorem zdjęcia, nie zajmuję się fotografią :)
      Dziękuję za pozdrowienia ;)

      Usuń

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)