środa, 25 lipca 2012

5. (268)

I stało się. Stało stało, przyszło do mnie, stało, stało, potem poszło. Właściwie nic się pozornie nie zmieniło. Może trochę więcej we mnie czasoprzestrzeni, trochę o rok więcej we mnie czekania na lepsze, lecz nieustannie tyle samo mam w sobie uciekania. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście, trzynaście, czternaście, piętnaście, szesnaście. Raz, dwa, trzy, cztery... Mój Boże. Szesnaście razy miałam szansę się wycofać. Nie skorzystałam. Nie skoczyłam, nie dławiłam się kamyczkiem, nie spadłam ze schodów i nie porwałam żyłek. Nie wypluwałam płuc i nie wyrzygałam wątroby, nie wyrwałam serca i nie połamałam rąk. Żal mi. Szesnaście lat chodziłam i marnowałam Wasze powietrze.
To nieważne. Nieistotne. Szesnaście gasnących gwiazd minutę po północy, po których nikt płakać nie będzie.
A ja?
Przeszłość stoi w długiej kolejce do zapomnienia. Nie narzeka. Postępuje z nogi na nogę, tępo wlepiając wzrok w podłogę. To musi być przykre, przechodzić z dumnego miana "teraz" w krępujące, dukane pod nosem z lepkim przekąsem "kiedyś". I jeśli nie każde "kiedyś" było dlań dobre, w każdej literce dusi się tęsknota. Bo byłam, a nie zrobiłam. Bo mogłam, a nie chciałam. Bo... chciałam, a nie miałam odwagi.
Ale to nie jest dziś zupełnie ważne.To nie ma nawet najmniejszego znaczenia. Po mnie nie widać. Nie biegam po drogach z nożami i nie tworzę nowych wodnych źródeł pod oczami. Mam szczery uśmiech i neutralne oczy. Krzyczę po nocach.
Ty też krzyczysz. Drzesz się niewyobrażalnie, pękają ci mięśnie, struny głosowe nie potrafią udźwignąć częstotliwości Twojego głosu. Wrzeszczysz, jak gdybyś właśnie przechodził przez najgorsze i najcięższe z możliwych tortur, podczas gdy po prostu leżysz w łóżku i błędnym wzrokiem lustrujesz gładką, regularną i spokojną powierzchnię w dzień białego, ale podczas nocy zupełnie ciemnego i nieprzyjaznego sufitu. Drżysz i zginasz się w pół, nie wykonując jakiegokolwiek ruchu. Wydobywasz z siebie najgorsze, zwierzęce instynkty i DRZESZ SIĘ. Bezdźwięcznie. Pusto. Dennie. Z bijącą ostro po twarzy świadomością braku słuchaczy. Braku jakiejkolwiek istoty, która by zareagowała, pogłaskała cię po głowie i przytuliła, nawet łżąc, że wszystko będzie dobrze, że się ułoży, że zawsze się przecież z tego wykaraskasz i wyjdziesz na prostą. Walczysz o to tak potężnie, tak niewyobrażalnie chcesz tego, a nie dostaniesz. I wiesz to! Doskonale o tym wiesz. Krzyk nieprzerwanie trwa. W takich chwilach masz w sobie coś z dziecka. Z samotnego dziecka, które usnęło w pochmurny dzień, będąc w domu sam na sam z ciszą. Gdy dziecko się budzi, wyrwane czymś z koszmaru, zanim cokolwiek zrobi, drze się. Drze się, choć przebłyski myślenia mówią mu, przypominają, że przecież, na Boga, po co on się drze, nikogo nie ma, ściany na marne się trzęsą, już by zamknął bachor mordę, a nie robi wielką aferę. Dziecko krzyczy, nie patrzy wpierw, że oto i cud, nie ma potwora, nic tu strasznego, słońca toć nie ma, ale nic złego nie czyha za rogiem. Krzyk. Najpierwotniejsza wersja tego, czego wstyd ci, tego, co chowasz skrycie pod skrawkiem koszuli albo za zgrabnie wetkniętym za ucho pasmem włosów. Krzyk jest nadzieją.
Krzyczę w nocy. Od 16 lat i jednego dnia.


and don’t let me down

2 komentarze:

  1. Właśnie przed paroma dniami na lascie widziałam wiek piętnaście :) a dzisiaj 16.
    Życzę Ci zatem, by świat nigdy nie stawał kantem na drodze do samospełniania się. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. wow ;p poważnie :) ? miło mi

    OdpowiedzUsuń

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)