poniedziałek, 23 lipca 2012

4. (267)

Bezradność ciąga mnie w niewyjaśniony sposób po kątach tego świata. Po zapomnianych, dawno nie podeptanych uliczkach, zarośniętych dzikimi roślinami, po krętych, piaskowych drogach z bujną zielenią wokół, po lasach, łąkach, połaciach zbóż i samotnych ścieżkach ku horyzontom.
Bezradność ciąga mnie w miejsca, które nie śmierdzą ludźmi. Są wolne od smrodu codziennych pretensji. Które aż biją pięknem niezakrzyczanym, niezaprzeczalnym, niepretensjonalnym.
Bezradność wie, gdzie myśli fruną, zgrabnie mijając cząsteczki tlenu w powietrzu, gdzie, nawet mimo rażącego i banalnego pesymizmu w cieniu skrzydeł, mogą stanowić czystą i idealną część mnie, bez kłamstw, iluzji, bez drgań powiek i zachłystywania się oszustwem.
Bezradność niesie mnie znacznie bardziej, niż nogi drgające z wysiłku, nogi z pakietem mięśni zupełnie bezużytecznych.
Bezradność nie boi się samochodów. Nosi mnie po drodze, od brzegu do brzegu, od kamyka po lewej stronie, do bezdomnego mlecza przy prawym poboczu.
Bezradność nie patrzy na światła i przebłyski cienia.
Bezradność pozwala na wolność. Na chłonięcie muzyki jak gąbka, na przeżywanie każdego oddechu oddzielnie, z precyzyjnym podziałem na wdech i wydech, na uniesienie, wypełnienie i powolne zanikanie. I mimo bólu, mimo paraliżu, który rwie, dławi, gniecie ci mózg, rozmiażdża go jak tłuczek do ziemniaków, jest w tym co psychicznego, coś z paranoi, coś z szaleństwa, w którego skład wchodzi radość, rozumiesz?, RADOŚĆ, radość Z BÓLU., radość z cierpienia, chłód w gorącym pomieszczeniu, suchość podczas deszczu, radość. Z bólu. To naiwne. Bezmyślne i głupie. Naiwna tak bardzo, że aż szkoda mi mojej naiwności. Szczerze jej współczuję, bo jest tak niewyobrażalnie beznadziejna. Wsłuchaj się w to słowo. Wypowiedz je głośno i wyraźnie. Naiwność... Bucha z tych paru liter coś dziecięcego, jakaś tania podróbka wiary, wplątana w pasma niewinności. Jednak proszę, nie myl tego. Naiwność a niewinność to cholernie wielka różnica. Naiwność jest w każdej naszej komórce. Niewinność - już nie.
Łzy potrafią, naprawdę potrafią dobrze smakować. Gdy zmieszasz je z krwią, doprawisz ciepłym, papierosowym dymem, trochę zasłonisz ciemną plamą nocy, i naprawdę, bez oszukiwania, będą Ci smakować. Będą wędrować przez Twój przełyk jak parada wesołych ludków, jak fanfary i dudniąca orkiestra, rozerwą Ci krtań i nic nie poczujesz. Wypełznie z Ciebie wszelka duszność, duchowość, duchopodobność. A wierz mi, bez duszy nie będzie Ci nic przeszkadzać. Żadna z tych drzazg nie nabierze siły. Wszystkie noże tkwiące w Twoim sercu okażą się być z lodu i roztopią się, przestaną strzępić zgniłe mięso gdzieś, bodajże, poprawcie mnie, jeżeli się mylę, w okolicach lewego płuca. I choć oczy sączyć się nie przestaną, ulga przyłączy się do smutnego trójkąta dwóch panów "H" i jednej, małej "O".
Stwórz sobie, własne, prywatne powietrze. I swoją przestrzeń. Nieżycie. Wieczne.



Every broken promise that I ever fucking made
Is adding to the complex that is driving me insane.

1 komentarz:

  1. super blog zapraszam bloga : http://inspiration-niki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)