poniedziałek, 25 czerwca 2012

6. (262)

Ciągle brzmi nienawiść jak fałszywy ton...
Wyrywam sobie żyły i zaciskam pięści, a w głowie wciąż zacinający się wers. Drgające wargi, którym wmawiam, że są z metalu i nie mają prawa się załamać. Chociaż pękają rzucane mocno drzwi i uderzane pięścią poduszki, to trwam w swoim milczeniu, żelaznymi spinaczami trzymając motorycznie poruszającą się brodę. Chciałabym, żeby ktoś tu przyszedł, przerwał wszystkie liny i zabrał mnie jak najdalej. Tymczasem próg pokoju obrasta się kurzem. Zapomniałam hasła do ludzkich serc i pusto uderzam w dusz klawiatury. Tak długo topiłam się w pogardzie, że wytworzyłam sobie skrzela. Choć z pozoru wyglądam przecież tak normalnie.
To, iż świeci słońce, nie znaczy, że jest ciepło.
Wrażenia. Ciągle tylko wrażenia i wnioski. Włażenie sobie nawzajem do środka tak do bólu na siłę, tak ostentacyjnie i perfidnie. Wszystkie moje mury podeptane, fosy zabłocone i zasypane, flaki na wierzchu. Dzika chęć ucieczki i strach przed pierwszym krokiem jednocześnie. Chowanie się w kącie i umieranie, zawijanie się w firankę i wpełzanie pod łóżko. Wariowanie.
Robienie światu na złość weszło mi w krew. W brudną, skażoną goryczą krew, która miesza się ze szpikiem i jak żelatyna pod wpływem wody staje się ciałem stałym, bez drgań, bez życia. W oczach mgła zimna i serce z arktycznego lodu. Skakałam w ogień, katowałam się siarką na talerzu, a nic we mnie nie drga. Tylko czasem iskierka się pojawia, o późnych porach nocnych, gdy ludzie leczą mnie słowami. A gdzie cała reszta życia? Staram się połączyć wszystko w jedność, wyciągnąć wnioski i ładnie uporządkować wszystkie trzysta sześćdziesiąt dni z pierdolonego roku bożej chwały.
Wiesz, budzę się czasem i jakby nie mam źrenic. I topię się w szarym blasku podłogi. W lustrach na twarzy mam uśmiech szaleństwa.
Spadanie łaskocze mnie po brzuchu. Przyłączysz się do prześcigania się, kto ma w swoim egzystowaniu gorzej? Wypadam, sorry. Słów chcę w destylowanej wersji, nie plujcie na prawdę pragnieniem litości i współczucia.
Mosty płoną cichym szmerem zapachu benzyny.
Gubienie się w zdaniach i składniach ojczystego języka.
Sięganie do warstw pamięci i ochota na więcej. Lubię uczucie, gdy w dłoniach potrafię zmieścić minutę zbawienia.


Nigdy nie powiem ci "dość".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)